Zasady Magii - Alice Hoffman

Wsyp do garnka odrobinę magii, która scali historię, dodaj mnóstwo miłości, a jednocześnie smutku, żalu i niespełnionych pragnień, dopraw to wszystko klimatem Nowego Jorku i zmieniającego się świata, w który powoli wkracza nowoczesność. Brzmi jak przepis na idealną powieść? Co dodalibyście do magicznego garnka, aby stworzyć historię, która skradnie wasze serce? Zasady magii to pierwszy tom cyklu Totalna magia. Franny, Jet i Vincet to rodzeństwo, które właśnie powoli wkracza w dorosłość. Od zawsze uważali, że są inni niż reszta dzieci, czuli się wyobcowani. Dopiero teraz dowiadują się, że są potomkami czarownicy, mają magiczne moce i ciąży na nich straszna klątwa – nie mogą się zakochać, ponieważ skazuje to ukochaną osobę na zgubę. Pewnego dnia, otrzymują zaproszenie do nigdy nie odwiedzanej ciotki Isabelle. Tam wszystko się wyjaśnia, a po spędzeniu czasu w domku przy ulicy Magnolii nic nie będzie już takie samo. Magia, szeptane cicho zaklęcia, rzucone w przypływie wściekłości klątwy, tajemnicze przepisy, rośliny o magicznych właściwościach. Zasady magii to książka, której nie można odmówić przede wszystkim klimatu. Nie odnajdziesz tu lekkiej i przyjemnej atmosfery, zdecydowanie nie. Mamy tu do czynienia z niezwykle gęstym, oblepiającym klimatem. Z czarną magią pachnącą siarką, mrocznymi zaułkami Nowego Jorku, gdzie spotykają się typy spod ciemnej gwiazdy. Ze zjawiskami, których nikt nie jest w stanie wyjaśnić. Tak jakby drobinki magii wzbijały się niczym tumany kurzu podczas przewracania przez nas stron i osiadały na naszym sercu i duszy. Zupełnie nie tego się spodziewałam, liczyłam raczej na standardową sagę rodzinną z magią w tle. Otrzymałam coś znacznie lepszego, niestandardową, we fragmentach nawet obrazoburczą czy wyuzdaną powieść, która zajęła moje myśli i sprawiła wiele emocji. Jak napisałam w mojej recepturze na świetną powieść z pierwszego akapitu – magia to tylko spoiwo, które nadaje książce klimatu i charakteru. Najważniejsza jest historia, która pokazuje ludzi odrzuconych przez społeczeństwo, skrzywdzonych przez los i straszną klątwę. Nie odnajdziemy tu pędzącej na łeb na szyję akcji, raczej dokładne poznanie bohaterów i ich sposobów na poradzenie sobie ze światem. Franny, Jet i Vincent to bardzo wyraziste postacie. Poznajemy ich w trakcie dzieciństwa, gdy społeczność szkolna całkowicie odrzuca ich inność, później odkrywanie przez rodzeństwo ich tożsamości i smutnej prawdy dotyczącej przyszłości. Każde z nich jest inne i inaczej radzi sobie z prawdą. Vincent próbuje przesuwać granice, interesuje się czarną magią i to właśnie ten bohater, który dodaje powieści sporo pikanterii. Franny i Jet również są uczestniczkami wielu tragicznych w skutkach wydarzeń i muszę przyznać, że szczerze je polubiłam i gorąco im kibicowałam mając z tyłu głowy cały czas ciążącą na nich klątwę i poczucie, że w tej książce wszystko z pewnością nie zakończy się dobrze. Naszym bohaterom cały czas towarzyszy atmosfera smutku, odrzucenia i bólu. W połączeniu z tym ciężkim klimatem magii tworzy to historię, która przenika nas na wskroś, porusza, ale jednak nie jest za ciężka, bo tak jak i bohaterowie cały czas wierzymy, mamy nadzieję na poprawę losu. Nie sposób nie wspomnieć też o ostatnich 100 stronach tej książki, ponieważ dzieje się na nich tyle zarówno pięknych jak i bolesnych wydarzeń, że zarwanie dla niej nocy było dla mnie koniecznością. Później długo, długo nie mogłam zasnąć. Wstawałam z łóżka, podnosiłam tę książkę, ważyłam ją w dłoni i próbowałam poradzić sobie z tymi wszystkimi emocjami, które we mnie wywołała. Według mnie to najlepsza rekomendacja. Polecam ją osobom, które są świadome, że nie jest to cukierkowa powieść fantastyczna. Magia tutaj występuje, stwarza niepowtarzalny klimat, ale jednak najważniejsza w tym wszystkim jest sama historia, bohaterowie, ciążąca nad nimi klątwa i wielkie emocje, które przeżywają. Ja nie mogę doczekać się lektury Totalnej magii.



Kolekcjoner Kości - Jeffery Deaver

W pierwszej części serii podążają tropem mordercy o pseudonimie Kolekcjoner Kości. Porywa on swoje ofiary, jednak nie zabija od razu. Daje szansę policji je uratować. Tak oto rozpoczyna się brutalna i pełna napięcia rozgrywka po miedzy sparaliżowanym oraz niewidzącym sensu życia byłym oficerem policji, a psychopatycznym zbrodniarzem, dla którego nie ma znaczenia kto straci życie. Najważniejsze dla niego jest samo zabijanie. Rozpoczyna się wyścig z czasem, na mecie którego czytelnik na pewno nie będzie rozczarowany. Powieść napisana jest przystępnym językiem, a całość pozbawiona jest zbędnych opisów robiących za zapychacze. Niemniej jednak autor pisze w nieco chaotyczny sposób, przeskakując pomiędzy poszczególnymi wątkami. W jednej chwili znajdujemy się w centrum dowodzenia policji (pokój, w którym leży Lincoln), by za chwilę przenieść się do czekającej na śmierć ofiary i poznać jej myśli. Z początku można się trochę pogubić, lecz w momencie gdy przyzwyczaimy się do tej konwencji, wszystko pójdzie już gładko. Od tej pory trudno oderwać się od książki. Stajemy się bezpośrednimi uczestnikami tych wszystkich makabrycznych wydarzeń. A wierzcie mi – opisy naprawdę przyprawiają o gęsią skórkę. Z jednej strony współczujemy ofiarom, a z drugiej cieszymy się, że nie jesteśmy na ich miejscu. Deaver w swojej powieści stworzył duet idealny. Dwoje policjantów nie do powstrzymania. Tworzą jeden organizm. On jest mózgiem, a ona resztą jego ciała. Oczywiście początki nie są łatwe. Amelia buntuje się przeciwko metodom stosowanym przez Lincolna. Kiedy jednak padają kolejne ofiary, policjantka nie ma innego wyjścia, jak tylko pozwolić się kierować Lincolnowi. Dzięki temu szybko zbliżają się do mordercy. On też czuje, że śledczy są coraz bliżej i zaczyna popełniać błędy. Zabójcza gra zmierza ku końcowi. Ile ofiar jeszcze uda się uratować? Każda wskazówka jest bardzo istotna. Najdrobniejszy pyłek, odcisk lub zarysowanie może mieć ogromne znaczenie i uratować czyjeś życie. Tak jak policjanci muszą brać wszystko pod uwagę, tak też czytelnik musi dokładnie wczytać się w treść, gdyż autor umieszcza pośród wielu wątków kilka wskazówek co do rozwiązania zagadki. Całość wieńczy znakomite nieprzewidywalne zakończenie. Autor porusza także w swojej książce bardzo ważną kwestię, a mianowicie problem eutanazji. Rhyme jest całkowicie sparaliżowany. Może poruszać tylko głową i jednym palcem. Nie ma żadnych szans na wyleczenie. Od dłuższego czasu pragnie odebrać sobie życie, które straciło dla niego sens i w jego mniemaniu jest tylko ciężarem dla innych. Odszedł od żony, odciął się od przyjaciół. Został sam ze swoim opiekunem. Gdy nadarzyła się okazja, żeby poprowadzić sprawę, jest negatywnie nastawiony do tego pomysłu. Jednak za dzięki Amelii powoli zmienia nastawienie. Otwiera się przed nią. Wychodzi z domu. Deaver daje nam jasno do zrozumienia, że samobójstwo nie jest żadnym rozwiązaniem. Nawet kaleka, który ma jakiś cel, jakiś sens w życiu, może egzystować w społeczeństwie i odnaleźć radość życia. Kolekcjoner Kości to ciekawa oraz trzymająca w napięciu historia pełna wartkiej akcji. Nie pozwala nawet przez moment się nudzić. Zmusza czytelnika do intensywnego wysiłku umysłowego. Mimo, że powieść nie jest przyjemną historyjką, ciężko się od niej oderwać.